26 października 2015

DO CHOROWANIA TO JA SIĘ RACZEJ NIE NADAJĘ



Przez ostatni tydzień wojowałam ze stadem wirusów i innych mikrobów, które ośmieliły się nawiedzić me dziecię. Jakoś tak nawet lekko przeszła mu ta infekcja, choć jeszcze trochę pokasłuje. Niestety zmora jedna upasłszy się na nieletnim, potraktowana lekami i maścią o wyjątkowych walorach zapachowych, bezczelnie, pod osłoną nocy przelazła na mnie i oplotła mą nieszczęsną głowę swymi łapami, wciskając  swe paluchy wprost do mego nosa. Makabra.


Rzadko kiedy choruję, więc nie wprawiona jestem, odporności na złe samopoczucie też wcale nie posiadam i gdy dopada mnie choróbsko to i wyglądam i czuję się, jakby mnie z krzyża zdjęto. Mimo to, nie potrafię jak pewnie większość kobiet i chyba wszystkie matki, położyć się pod kołderkę, zażywszy wcześniej odpowiednie mikstury i zwyczajnie sobie pochorować jak pan na niebiesiech przykazał.

No bo jak tu chorować jak w domu bałagan, tygodniowy dodajmy, bo tyle czasu młode z infekcją kataralną w domu przebywało. No jeszcze przez pierwsze trzy dni całkiem grzecznie polegiwał w łóżeczku, wstrząsając domem swoim kaszlem, ale potem już niemoc go opuściła i stawać na głowie musiałam by zapewnić mu rozrywkę i uatrakcyjnić mu przymusowe siedzenie w domu. W ruch poszły więc farby, kredki, plastelina, jak zabrakło kartek z bloku, to pomalował trochę ściany. Ee, nie ważne, na wiosnę się odmaluje.

A potem weekend przyszedł i chłop do domu zjechał, pełną torbę prania wyłożył, które najpierw wytrzepać trzeba było. Wyskoczyłam więc w samej bluzeczce (nie, chyba jeszcze portki miałam na tyłku) do ogródka, a tam powiało i owiało, a potem mi się nakichało i już wiedziałam, choć do końca miałam nadzieję. Nie, jednak mnie powaliło. Z początku myślałam, że to z niewyspania, ale w niedzielę już pewność miałam, że bez antybiotyku się nie obejdzie.

Tak, zatoki to moja pięta achillesowa, która raz a czasem i dwa razy do roku, musi mi przypomnieć, że nie kozicą górską jestem a puchem marnym. Popieściło mnie tym razem wyjątkowo mocno. Mija tydzień a ja wciąż na tabletkach przeciwbólowych. Nie, nie biorę ich garściami, ale jedną dziennie muszę wziąć, bo w głowie trzeszczy zwłaszcza wieczorem. I ogólnie, choć antybiotyk się kończy, jestem taka rozbita i strasznie zmęczona, więc pomyślałam, że jak młodego do przedszkola odstawię to sobie zrobię herbatki z miodem, kocykiem się nakryję i zniknę.

Tak tylko, że tam przy lodówce podłoga klei się do kapci od dwóch dni, bo pewnie młody znów syrop malinowy od babci popijał. Wyschnięte pranie domaga się żelazka, kwiaty od tygodnia nie podlane, a w zlewie brudne naczynia po wczorajszej kolacji. Nie, wczoraj była pizza, matko jedyna, dwa dni nie myte. Odkurzając pod oknem odnalazły się dwa puzzle i chłopa długopis, ten specjalny do krzyżówek, no i ta umazana ściana, którą trochę zatrzeć musiałam, coby tak nie bolało.

I gdy już ogarnąwszy trochę chałupę, z kubkiem gorącej herbaty usiądziesz na kanapie z zamiarem poleżenia, dzwoni telefon. To przypomnienie, by zebrać dupę i iść po młodego. No jak tu babo chorować?

2 komentarze :

  1. Ja też tak mam,nie umiem chorować, chociaż jak angina mnie powaliła na przełomie sierpnia i września, to poległam. Łóżko złapało mnie w swoje objęcia i wypuścić nie chciało prawie dwa tygodnie. Nie powiem, żebym się jakoś z tych objęć wyrywała. Było mi dobrze, pomijając okoliczności choroby. Byłam ślepa na bałagan, brudne naczynia, stertę prania. Druga sprawa, że po chorobie trzeba było wszystko nadrobić, ale miło jest czasem poleniuchować. A u nas jest jeszcze tak, ze jak tylko coś mi zaczyna dolegać, to mój małżonek w jednej chwili okazuje się być bardziej chory ode mnie :) My nie możemy chorować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze mi nie przeszło, jeszcze marnie się czuję a antybiotyk dzisiaj kończę. Mieszkanie ogarnięte i poleżeć bym mogła, ale mogiły czekają, ech...

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka