02 grudnia 2015

PROSZĘ PAŃSTWA, ROŚNIE MISTRZ



A właściwie kuchmistrz wielce oryginalny, bo kto by się domyślił, że taką kaszę, powiedzmy mannę, można znakomicie doprawić pianką do golenia o dość intensywnym, miętowym zapachu. Ha, kaszy na zupę nie ma, dziadek nie ogolony chodzi już trzeci dzień, zaś matka pójść do sklepu nie może, bo ją jeszcze słabości grypowe trzymają. Dobrze, że teściowa jest, uwielbiam moją teściową. Szósty zmysł kobieta posiada i zawsze zjawia się z siatką pełną zakupów, gdy choróbska dopadają nas  znienacka.  

Praktycznie cały listopad upłyną nam w chorobach anginowo-oskrzelowych, z temperaturami większymi lub mniejszymi, a na pewno z dużą dawką złego samopoczucia. Choroba swoje, pogoda swoje, więc areszt domowy zaczął dawać nam się we znaki. Jeszcze przez pierwsze dwa tygodnie, żyliśmy miłością go Krzyśka Ibisza, który tak cudownie prowadzi te wszystkie awantury i inne bitwy o mniejszą lub większą kasę, ale potem przestały nam wystarczać te teleturnieje.

Muszę przyznać, że od tego kibicowania żółtym, zielonym i niebieskim, to człowiek trochę głodnieje, więc me dziecię chwyciwszy pilota w ręce wędrowało po Okrasach, Masterchefach i innych Piekielnych Kuchniach i tam napatrzywszy się na te wszystkie wspaniałości, postanowiło spróbować swoich umiejętności w realu. Szkoda tylko, że wybierało akurat taki czas, gdy matka otumaniona lekami,  sapiąc po całej serii intensywnego kaszlu, serwowała sobie inhalacje nad miską z gorącą wodą, narzuciwszy uprzednio na głowę ręcznik dość sporych rozmiarów.

Młode jest sprytne, młode wie, że jak matce sił brakuje a w głowie huczy, to matka pragnie ciszy i spokoju, a nie latania ze ścierą i odkurzaczem. Więc by nie drażnić oczu, przeniosło się z tym gotowaniem w najdalszy pokój, po drodze zahaczywszy o łazienkę. Kursując tak kilkakrotnie do kuchni i z powrotem, zaopatrzyło się a to w ryż, a to w kaszę i makaron, wodę kolońską i nawet słodzik, który zlokalizował w lodówce, cośmy go tam razem z babcią przed nim schowały.

A gdy tak namieszał wszystko i naważył w kociej misce, przyniósł to z powrotem do kuchni i wielce z siebie zadowolony, wysypał do zlewu, i by zatrzeć ślady, kran odkręcił i wsadziwszy rękę do środka, popychał wszystko w stronę odpływu. Uu, napęczniało, dobrze że wodę w porę zakręcił. Ale nic to, bo tak czysto jak teraz, to matka jeszcze nigdy w szafce pod zlewem nie miała. Mam przynajmniej jedno sprzątanie przed świętami mniej.

2 komentarze :

  1. Fajnie mieć chociaż niektóre porządki z głowy. Przyznasz, że Dziecię całkiem niechcący zastosowało bardzo oryginalny sposób motywacji ;) Taaa... cisza w domu. Z jednej strony taka błoga, ale z drugiej strony może być całkiem nieprzewidywalna, że o zaskoczeniu nie wspomnę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, to jest nawet dobre, bo spodnie poluźniły się w pasie przez wyrabiane kilometry za młodym. Ostatnio ma wyjątkową fazę na oryginalne spędzanie wolnego czasu, więc matka woli nie ryzykować i intensywnie towarzyszy potomkowi we wszelakich działaniach. Co by mieć go bardziej na oku :)

      Usuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka